Szara kraina

Wcale nie tak dawno temu i nie tak daleko stąd istniał świat do złudzenia przypominający dzisiejszą ziemię. Odróżniał go jednak dość znaczący szczegół – szarość, która pokrywała wszystko, od kwiatu po człowieka. Wyglądało to tak, jakby olbrzymi pająk oplótł cały świat swoją pajęczą nicią i powoli konsumował. Szare Dzieci nie znały innego świata, nie wiedziały co to są kolory, a nawet – czym jest śmiech. Starsi Szarzy Ludzie jednak pamiętali.
- To wina tego paskudnego pająka – mawiali – skorzystał podstępnie z naszego snu i zaczarował wszystko, swoim jadem odmienił nawet nasze ciała. Musimy coś z tym zrobić.
Problem polegał na tym, że tak naprawdę nikt nigdy tego pająka nie widział i nikt nie miał pojęcia, gdzie może być jego kryjówka. Wielu śmiałków wyruszało już na samotną wędrówkę w poszukiwaniu bestii i sławy, ale wszyscy wracali z niczym. Nadzwyczaj szybko ludzie zaczęli się godzić ze swym losem, próbowali wieść normalne życie, przyzwyczaić się do szarości. Wielu ze smutku powymierało. Ci, co nie umarli zapomnieli, że kiedyś istniało coś takiego jak kolory. Stały się dla nich piękną, choć pozbawioną krzty prawdy, bajką. Nikomu już nie mógł przejść przez gardło szczery śmiech. W pewnej górzystej wiosce mieszkało jednak małżeństwo ubogich wieśniaków, którzy do tej pory nie stracili nadziei, nie zapomnieli.
- Mam sny – powtarzała wieśniaczka Maria, odpowiadając na wścibskie pytania innych wieśniaków, którzy już dawno pogodzili się z Szarym Życiem – sny, które nie dają zapomnieć. Śnię codziennie o pięknym ogrodzie pełnym kolorowych kwiatów. Przechadzam się po nim i śmieję srebrzyście tak jak nigdy. – W tej chwili jej wysokie czoło pokrywała zawsze zmarszczka zasępienia. –Oby to była prawda – dodawała ze smutkiem i pochylała się nad robótką.
- Oj tak, tak – odpowiadali wtedy wieśniacy i wracali ze spuszczonymi głowami do swych obowiązków.
Małżeństwo ubogich wieśniaków miało dwoje dzieci – śliczną dziewczynkę o imieniu Roksana i chłopca o bujnej czuprynie i figlarnym spojrzeniu wielkich oczu, nazywanego przez wszystkich Harmonijką. Dzieci bardzo się kochały, były tak ze sobą związane, że jedno potrafiło bez problemu odczytać myśli drugiego. Mimo że nie wiedziały czym są kolory, rodzice zrobili wszystko, aby zaszczepić w nich niegasnącą tęsknotę za tym niewyobrażalnym pięknem.
- Wyruszę kiedyś w świat i odnajdę tego obrzydliwego pająka – przechwalał się Harmonijka przed grupą rówieśników.
- Hahaha, ty lepiej zajmij się tą swoją harmonijką – śmiały się z niego dzieci – już tylu ludzi wyruszało w świat i wracało z niczym. Kolory to wymysł dorosłych. Pogódź się z tym.
- Nigdy! – krzyczał wtedy Harmonijka i biegł jak najszybciej potrafił, aby zapomnieć o bólu. Siadywał potem na brzegu Szarej Rzeki i grał na harmonijce. Zapominał wtedy o całym świecie. Tak znajdywała go Roksana. Siadała obok niego i milcząc wpatrywali się oboje w powoli zapadający mrok. Potem wracali do domu trzymając się za ręce. Nadszedł jednak dzień, kiedy Roksana poważnie zachorowała. Miejscowy lekarz nie miał pojęcia, co jej jest. Aplikował jej różne lekarstwa, ale ona przygasała z każdą chwilą coraz bardziej. Rodzina wpadła w rozpacz. Przesiadywali obok niej cały czas. Maria snuła opowieść o pięknym ogrodzie, po którym pewnego pięknego dnia będą się przechadzać wszyscy czworo, bawiąc się i weseląc, Harmonijka grał piękne, czułe pieśni, a ojciec, Zbigniew, siedział przy Roksanie i trzymał ją za rękę, jakby wierzył, że dzięki temu doda jej sił. Po tygodniu dziewczynka umarła.
- Zgasł nasz promyczek słońca, teraz już na pewno pogrąży nas szarość – szepnął Zbigniew na pożegnanie.
- Zostałem jeszcze ja, tato – powiedział Harmonijka i uścisnął ojcu dłoń dla dodania otuchy.
Ojciec spojrzał z wdzięcznością na swojego dorastającego syna, po czym mocno go objął.
Mijały dni, tygodnie, rodzina powoli wracała do swych obowiązków. Tylko Maria nie mogła przestać rozpaczać. Płakała i płakała całe dnie. W końcu zwierzyła się swemu mężowi:
- Od śmierci Roksany powtarza mi się wciąż ten sam sen. Widzę w nim żółtą kaczuszkę pływającą wciąż w granicach małej okrągłej sadzawki. Wygląda, jakby chciała się wydostać, ale jakaś siła nie pozwalała jej na to.
- Nie jestem żadnym wróżbitą – odpowiedział jej Zbigniew – nie potrafię interpretować snów, ale wydaje mi się, że twój umiem odczytać. Żółta kaczuszka to Roksana. Twoja rozpacz więzi ją tu, na ziemi. Dopóki będziesz płakać, jej dusza się stąd nie wydostanie. Spróbuj przestać, wiem, jakie to ciężkie, ale spróbuj.
- Dobrze kochanie, spróbuję – odrzekła Maria, po czym znów zaczęła płakać oparłszy głowę na ramieniu męża.
Tego wieczoru Zbigniew postanowił poważnie porozmawiać z synem. Poszli razem nad Szarą Rzekę. Chwilę milczeli patrząc jak świat powoli ciemnieje, niechętnie poddając się nocy. W końcu Zbigniew odchrząknął i, unikając wzroku syna, zaczął mówić:
- Z mamą nie jest najlepiej. Obawiam się, że nadejdzie chwila, kiedy tak się zamknie w swoim bólu, że przestanie dostrzegać otaczający ją świat, a nawet – nas. Wiem, że proszę cię o wiele, ale nie mam wyboru – jesteś jedynym naszym ratunkiem. Musisz wyruszyć w świat, odnaleźć źródło tej wszechogarniającej szarości i go pokonać. Tylko piękny ogród ze snów twojej matki może na powrót przywrócić ją codzienności. Tylko pamiętaj – siły używaj jedynie w ostateczności, zadawanie bólu jest złem, nawet jeśli służy dobrej sprawie. Spryt i mądrość dają przewagę nad każdym osiłkiem. Słuchaj wewnętrznego głosu, a odnajdziesz właściwą drogę. A przede wszystkim – pamiętaj, że twój stary ojciec bardzo w ciebie wierzy.
- Dziękuję tato, to mi wystarczy. Zawsze wiedziałem, że będę musiał wyruszyć w tę podróż, ale nigdy nie przypuszczałem, że stanie się to tak szybko.
Następnego dnia o świcie zapakował wszystko, co wydawało mu się niezbędne, do plecaka, pożegnał się z rodzicami i wyruszył w długą, samotną podróż. Wędrował z miasta do miasta w poszukiwaniu odpowiedzi. Wieczorami zaś grywał na ulicach piękne, chwytające za serce melodie. Zawsze znalazł się ktoś, kto ,oczarowany pięknem pieśni lub po prostu z litości, zaprosił chłopca na wieczerzę i nocleg. Po kolacji Harmonijka opowiadał zawsze o pięknym ogrodzie pełnym kolorowych kwiatów, mając nadzieję, że ta opowieść skłoni niektórych do ruszenia w drogę wraz z nim. Ludzie jednak, do cna przesiąknięci szarością, traktowali opowieść chłopca jako przepiękną bajkę, choć w ich sercach budziła ona jakiś niewytłumaczalny niepokój i coś jakby przypomnienie…Dlatego cieszyli się, kiedy następnego dnia o świcie chłopiec opuszczał ich domy, by wyruszyć w dalszą podróż.
- Już nie będzie nam zatruwał spokoju jakimiś dziwnymi opowieściami – mawiali i pogrążali się znów w swojej szarości wdzięczni za spokój, jaki im dawała. Niektórzy jednak nie mogli zapomnieć tej opowieści, sprawiła, że powoli zaczęło im się wszystko przypominać – zieleń łąk, błękit nieba, prawdziwy koloryt świata. Od tej chwili nie mogli zaznać spokoju.
Pewnego dnia Harmonijka dotarł do miasta większego od wszystkich, które do tej pory mijał. Szerokie ulice, wysokie domy, tłumy ludzi przemieszczających się w niewiadomym kierunku sprawiły, że po raz pierwszy od chwili opuszczenia domu poczuł się bardzo, ale to bardzo samotny. Stanął na chodniku i zagrał najbardziej przejmująco jak potrafił. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. W końcu, zrezygnowany, usiadł na chodniku, oparł się plecami o jakiś budynek i zamknął oczy, by nie widzieć napływającej szarości. Zasnął. W pewnej chwili poczuł jak ktoś go szarpie za ramię. Otworzył oczy, zobaczył przed sobą…
- Roksana? – szepnął. Potem jednak przyjrzał się dokładniej. Nie, to nie była Roksana. Dziewczyna, która przed nim stała była znacznie starsza od jego siostry, choć faktycznie można było zauważyć niezwykłe podobieństwo.
- Nazywam się Amelka. Słyszałam jak grasz. Masz wielki dar.
- Mnie zwą Harmonijka – uśmiechnął się chłopak – jaki tam wielki dar. Musiałaś widzieć, że dziś nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
- Ci ludzie są ślepi, widzą tylko swoje problemy. Nie przejmuj się, to choroba dużych miast. Masz tu kawałek chleba, pewnie nic dziś nie jadłeś. Opowiedz mi tylko skąd jesteś i co cię tu sprowadza? – usiadła obok Harmonijki. Chłopak zaczął opowiadać. Mówił o wszystkim – rodzicach, śmierci siostry, swojej wędrówce, pięknym ogrodzie.
- Poszukam odpowiedzi razem z tobą, jeśli chcesz. I tak nie mam dokąd pójść, właśnie uciekłam z przytułku. Niedaleko stąd mieszka pewien mędrzec, który być może zna przyczynę szarości.
- No to chodźmy tam – krzyknął chłopak – nie ma na co czekać.
Poszli. Minęli miasto i zaczęli się kierować w stronę gór. Droga wiodła przez większość czasu pod górkę, ale oni prawie nie odpoczywali. Bardzo chcieli dotrzeć na miejsce przed nadejściem zmroku. Kiedy Szare Słońce zaczęło się chować za górę, Amelka krzyknęła:
- Patrz, tam!
Harmonijka, podążając za jej wzrokiem, ujrzał ogromną jaskinię, a przed nią palące się ognisko. Nie było jednak widać żadnego człowieka. Podeszli bliżej, zajrzeli do jaskini, niczego jednak nie zobaczyli. Zaczęli krzyczeć:
Halo, jest tam kto???? – nikt jednak nie odpowiadał.
- Trudno, musimy wejść do środka – powiedziała Amelka i ruszyła do jaskini. Harmonijka poszedł za nią. Szli i szli, w prawie zupełnej ciemności, potykając się o kamienie. W końcu ujrzeli słabe światło lampy oliwnej, a chwilę później – człowieka siedzącego po turecku na wysokiej skale, jakby pogrążonego w kontemplacji.
- Proszę pana! – krzyknął Harmonijka i od razu tego pożałował. Mężczyzna bowiem zerwał się na równe nogi, nieprzytomnymi oczyma zaczął szukać źródła głosu. W końcu ich zobaczył.
- Czego chcecie!? – krzyknął z wielką złością – czy nie widzicie, że kontempluję Boga? Wynocha stąd!
Przerażone dzieci zaczęły uciekać ku wyjściu. Zatrzymały się dopiero przy ognisku.
- Co teraz? – spytał Harmonijka.
- Proponuję, żebyśmy nazbierali trochę ziemniaków i jabłek, i je upiekli.
Kiedy już się najedli do syta, była ciemna noc. Mędrzec ciągle nie wychodził z jaskini. Położyli się więc obok siebie, jak najbliżej ogniska, aby było im ciepło. Zasnęli bardzo szybko, ukołysani poszumem drzew. Zbudził Harmonijkę jakiś hałas. Kiedy otworzył oczy, zobaczył, że słońce dopiero wynurza się z korony gór. Usiadł, przeciągnął się, rozejrzał dookoła. Zobaczył mędrca mieszającego coś w garnku nad ogniskiem. Wstrzymując siłą woli napływające uczucie strachu, podszedł do niego.
- A, już wstałeś – powiedział mędrzec uśmiechając się do Harmonijki – to dobrze, bo właśnie miałem was budzić na śniadanie.
- To już nie jest pan na nas zły? – zapytał chłopak – przecież wczoraj kazał nam pan wynosić się stąd.
- Wczoraj nie byłem sobą. Kiedy mędrzec medytuje, nie należy mu przeszkadzać, bo wędruje on wtedy po zupełnie innym świecie. Wyrwany z niego staje się groźniejszy od dzikiej bestii – zaśmiał się – no, budź swoją uroczą towarzyszkę. Po śniadaniu opowiecie mi, co was tu sprowadza.
Kiedy zjedli przygotowaną przez mędrca zupę rybną, Harmonijka znów opowiedział całą historię od początku. Potem mędrzec poprosił, aby Amelka także opowiedziała o swoim życiu. Była to bardzo smutna opowieść o utracie wszystkich bliskich, o samotności. Kiedy skończyła, nastała długa cisza, którą wreszcie przerwał mędrzec:
- Cóż, a moja cała historia to ten las i ta jaskinia. One napełniają mnie pokojem, którego nie mogli dać mi ludzie. Jak myślicie – skąd się wzięła szarość? Nie wiecie? Opowiem wam więc. Ponad sto lat temu ludzie żyli w harmonii z przyrodą, która z wdzięczności kwitła dla nich, wydawała owoce, stroiła się w najpiękniejsze barwy. Każdy człowiek potrafił się cieszyć widokiem maleńkiego kwiatka czy radosnym promieniem słońca. Nadeszły jednak czasy, kiedy przestali się zadowalać darami natury. Zaczęli natomiast zauważać inne piękno – pieniądza, a ono ich tak oślepiło, że zatracili się w nim bez reszty. Przyroda na początku próbowała zwrócić uwagę człowieka na siebie. Stroiła się w jeszcze piękniejsze barwy, wydawała jeszcze smaczniejsze owoce, lecz na próżno. W końcu ze smutku, ale i także gniewu, przyoblekła wszystko w szarość, nawet człowieka. Któż mógł się spodziewać, że ma ona taką moc? Ludzie dopiero wtedy się obudzili, ale za późno. Za szybko także dali za wygraną, zapomnieli. Widzicie więc – winy tak naprawdę nie ponosi żaden pająk, lecz serce człowieka. To ono pierwsze zaczęło przyoblekać się szarością.
Jak to? – spytał Harmonijka – To znaczy, że nie ma ratunku? Przecież nie zdołam
odmienić serc wszystkich ludzi na tym świecie.
- Nie, jest jeszcze coś. Otóż – zły czarnoksiężnik, Mafiosso, kiedy zobaczył jak świat pokrywa szarość, postanowił wykorzystać to dla własnych celów. Wcześniej ludzie byli zbyt silni, aby mógł nimi zawładnąć. Chroniła ich przyroda. Kiedy więc zobaczył jak coraz bardziej pochłania ich chciwość, bardzo się ucieszył. A gdy wreszcie zwyciężyła ich szarość, dla niego oznaczało to jedno – ludzie stali się słabi, więc podatni na jego czary. Zawładnął ich umysłami. To przez to ludzie tak szybko i tak całkowicie zapomnieli o kolorach. Dla Mafiossa jednak najważniejszym celem było pozbycie się raz na zawsze tego szczerego śmiechu szczęśliwych ludzi. Niestety mu się to udało.
- Ale dlaczego nie mógł znieść śmiechu? – spytała Amelka.
- Ponieważ on sam nie znał śmiechu, ani szczęścia. Chciał, aby wszyscy stali się tacy jak on. Podobno jak rzucał ten czar krzyknął, że to jest sprawiedliwe.
Co możemy zrobić, aby znieść to zaklęcie? – spytał Harmonijka.
Użyjcie swoich największych darów. Tylko tyle mogę wam powiedzieć. No, idźcie już.
Mój feniks wskaże wam drogę. – Gwizdnął. Chwilę później na zgiętej ręce mędrca usiadł szary ptak z bardzo długim ogonem. Mimo szarości upierzenia, można było zaobserwować srebrne iskry, które rozsiewał wokół siebie.
- Mój kochany, wskażesz drogę naszym przyjaciołom do czarnoksiężnika – kiedy mędrzec to mówił, ptak delikatnie skubnął go za policzek, pusząc przy tym zadziornie szare piórka. Następnie pofrunął na najbliższą gałąź i czekał.
Pożegnali się ciepło z mędrcem i wyruszyli za feniksem. Mimo wszechobejmującego strachu wiedzieli, że nie mają wyjścia – musieli się zmierzyć z czarnoksiężnikiem. Tylko jak go pokonać? Jak użyć swoich darów? I jakich?
- Pamiętasz jak ci powiedziałam, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz, że masz wielki dar? – spytała Amelka – może to o to chodziło mędrcowi?
- Ale jak mógłbym użyć mojej harmonijki? Przecież to nie ma sensu.
- Skoro mędrzec tak powiedział, coś w tym musi być. Wątpię, aby twoja gra poruszyła serce złego czarodzieja, ale…
- Co ,,ale”? – Spytał Harmonijka przerywając zbyt długo trwającą ciszę.
- Tak sobie pomyślałam, że tak naprawdę pomóc nam może tylko ktoś równie potężny jak czarnoksiężnik. Czy myślisz, że udałoby ci się za pomocą harmonijki nakłonić Przyrodę, aby nam pomogła?
- Cóż, nigdy nie próbowałem, ale nie mam nic do stracenia. Zacznijmy od drzew.
Wybrali ogromny dąb, bo wydawało im się, że on, z jego wiekową mądrością, najlepiej ich zrozumie. Usiedli, opierając się o niego plecami. Harmonijka zaczął grać, próbując za pomocą muzyki przekazać drzewu wszystko, co mu leżało na sercu. Opowiedział całą swoją historię, a także historię o ludziach i szarości. Błagał o wybaczenie, o jeszcze jedną szansę, o pomoc. Grał tak i grał. Minął jeden dzień, drugi, trzeci. Drzewo wciąż milczało. Harmonijka jednak nie zrażał się tym. Grał bez żadnej przerwy, jakby zapomniał o czymkolwiek innym. Wreszcie piątego dnia rano dąb się odezwał. Miał tak potężny głos, że początkowo Harmonijka z Amelką nie wiedzieli, co się dzieje. Dopiero po dłuższej chwili do nich dotarło, że to nareszcie gra przyniosła jakiś efekt. Drzewo mówiło:
- Przestaniesz wreszcie grać? Już na pamięć znam całą historię. Jak można w kółko powtarzać to samo?
Harmonijka się domyślił, że to do niego była adresowana ta wypowiedź. Odpowiedział więc:
- Gdybym wiedział, że słyszysz moją muzykę, grałbym też inne melodie. Ale nie dałeś mi żadnego znaku. Czy jesteś zdolny nam pomóc?
- Zdolny jestem, pytanie – czy chcę. Tylko ze względu na twoją grę, mały człowieczku. Ta muzyka obudziła we mnie dawne wspomnienia. Może faktycznie nadszedł czas, aby dać ludziom szansę? Jeszcze dziś zwołam naradę wojenną.
- Dziękuję, Dębie. Jestem pewien, że z taką pomocą pokonamy czarnoksiężnika.
- Nie ma czasu do stracenia – odpowiedział Dąb – ukryjcie się gdzieś, będę wzywał drzewa, a one przekażą tę informację innym stworzeniom.
Niedaleko Dębu była duża jama w ziemi. Schowali się tam. Po chwili słychać już było ogłuszający krzyk, który sprawił, że zerwał się bardzo silny wiatr. Po pewnym czasie w pobliskim lesie można było zauważyć wzmożony ruch. Drzewa zaczęły wyrywać korzenie z ziemi i kierować się w stronę Dębu. W końcu wyglądało to tak, jakby cały ogromny las zgromadził się wokół tego drzewa. Ciągle jednak, z różnych kierunków, nadchodziły nowe. Nie było widać końca. Minęło parę godzin. W końcu jedno z drzew rzekło:
- Jesteśmy gotowi.
W tym czasie feniks zdążył zebrać miliony ptaków różnych gatunków. Jedne fruwały nad lasem, inne przysiadły na gałęziach. Wszyscy czekali na znak. W końcu Dąb rzekł:
- Na pewno już wiecie, dlaczego was zwołałem. Mamy za zadanie pokonać złego czarownika!
Dać szansę ludziom! Musimy przedyskutować plan działania…
Dyskutowali całą noc, przed świtem przyszła pora na krótką drzemkę. Słodki sen został brutalnie przerwany przez wiekowe drzewo, które pobudziło wszystkich swym ogłuszającym rykiem. Czas było ruszać w drogę. Harmonijka i Amelka zostali posadzeni na ogromnym jastrzębiu, ponieważ pieszo by nie nadążyli za resztą stworzeń. Kiedy już wyruszyli, Amelka zapytała cicho Harmonijkę:
- Długo się zastanawiałam, jaki jest mój największy dar. Nic jednak nie mogło przyjść mi do głowy.
- Naprawdę nie wiesz? Ja to odkryłem już tego dnia, kiedy się poznaliśmy. Gdyby nie ty, kto wie – może nadal wędrowałbym z miasta do miasta. To dzięki twojej mądrości, genialnym pomysłom, lecimy teraz na tym jastrzębiu. To ty wpadłaś na pomysł jak pokonać złego czarodzieja. Po tym wszystkim jeszcze się zastanawiasz? Jesteś niezastąpiona.
- Dziękuję – powiedziała Amelka, po czym szybko nachyliła się i pocałowała chłopaka w policzek.
Nagle wyłonił się przed nimi ogromny zamek umieszczony na bardzo stromej górze. Góra nie była zbyt wysoka, ale większość drzew była akurat takiej samej wielkości, co ona. Trzeba więc było użyć podstępu, aby zwabić czarnoksiężnika do lasu.
Wszyscy na stanowiska! – powiedział Dąb.
Drzewa otoczyły górę, zwierzęta zaczęły wspinać się w stronę zamku, aby tam wejść do akcji, ptaki zataczały kręgi, wypatrując wrogów. Jastrząb z Amelką i Harmonijką poleciał wprost ku drzwiom wejściowym do zamku. Tam wysadził swoich pasażerów i odleciał. Harmonijka odważnie zapukał. Czekali dłuższy czas. Cisza…Zapukali jeszcze raz, tym razem głośniej. Drzwi otworzyła im młoda dziewczyna o bardzo miłym wyrazie twarzy. Kiedy ich zobaczyła, rzekła przerażona:
- Co wy tu robicie? Nie słyszeliście, że tu mieszka potężny czarnoksiężnik? Uciekajcie stąd!
Lecz było już za późno. Zauważył ich. Podszedł bliżej, przyjrzał się im uważnie, po czym uśmiechając się okrutnie, rzekł:
- Widzę, że mamy gości. Witam, witam w moich skromnych progach. Co was tu sprowadza?
- Zostaliśmy oddelegowani przez Radę Miasta, aby umilić szanownemu panu czas grą na harmonijce – powiedział Harmonijka najuprzejmiej jak umiał.
- To bardzo ciekawe. Pokażcie więc, co umiecie. Jeśli jednak mi się nie spodoba, zostaniecie wrzuceni do czarnego lochu, a wtedy – nic już was nie uratuje! Grajcie więc!
Harmonijka wyjął swój instrument i zaczął grać piękną, tęskną melodię. Początkowo wydawało się, że czarnoksiężnik słucha z aprobatą, szybko jednak się zniecierpliwił:
Co za nudy! Zasnąć przy tym można! Straż!!!!
To był znak dla Harmonijki i Amelki, że czas uciekać. Rzucili się ku drzwiom wyjściowym. Czarnoksiężnik już, już rzucał zaklęcie….Nagle drzwi się otworzyły na oścież i do środka wbiegły dzikie zwierzęta. Było ich mnóstwo – od polnej myszki po niedźwiedzia. Zrobił się taki rozgardiasz, że nasi bohaterowie bez trudu wymknęli się niezauważeni z zamku. Tam już czekał na nich jastrząb. Wsiedli na niego i polecieli ku drzewom. W tej samej chwili zauważyli czarnoksiężnika, który właśnie dosiadał olbrzymiego czarnego kruka. Jednak nie udało mu się to, gdyż ze wszech stron runęło na niego mnóstwo ptaków. Wyswobodził się szybko za pomocą zaklęcia, które sprawiło, że odrzuciło te ptaki wiele metrów do tyłu. Przez ten czas Amelka i Harmonijka zdążyli już bezpiecznie wylądować na Dębie i ukryć się wśród gałęzi. Czekali. Czarnoksiężnik dał się złapać w pułapkę – chwilę później także przystanął niedaleko tego drzewa. Wszystko szło zgodnie z planem. Wtedy odezwał się Dąb:
- Okrutny czarnoksiężniku!
Inne drzewa powtarzały za nim jak echo:
- Okrutny czarnoksiężniku!
Mafiosso zaczął się rozglądać wokół szukając źródła głosów, by móc rzucić zaklęcie. Nie zobaczył jednak niczego, co mogło wzbudzić jego podejrzenia. Jednak te słowa powtarzały się cały czas, bez końca. W końcu czarnoksiężnik nie wytrzymał:
- Pokaż się! I walcz ze mną jak człowiek!
- Problem w tym, że nie jestem człowiekiem! – krzyknął Dąb, a za nim jak echo powtarzały inne drzewa.
- Kimże więc jesteś?
- Jestem tym, co cię otacza ze wszystkich stron.
- To…to niemożliwe, drzewa nie mówią!
- Kto ci to powiedział? Mówimy od wieków, tylko nikt nas nie chce słuchać.
- Ja też nie chcę, więc czemu was słyszę?
- Ponieważ jesteśmy bardzo, a to bardzo zdenerwowane! Poddaj się lepiej, nigdy z nami nie wygrasz!
- Skąd ta pewność? – odpowiedział czarnoksiężnik i rzucił zaklęcie na najbliżej stojące drzewo. Nic się jednak nie stało.
- Mówiłem przecież, że z nami nie wygrasz! Twoje zaklęcia na nas nie działają.
Wtedy drzewa chwyciły czarnoksiężnika i zaczęły nim rzucać jak piłką. Kto wie jak by to się skończyło, gdyby w tej chwili nie zjawiła się miła dziewczyna z zamku.
- Błagam was, przestańcie! Ten człowiek jest moim ojcem! Mimo że taki okrutny, jest jedynym moim bliskim!
Dobrze więc – odpowiedział Dąb, uwięziwszy wcześniej czarownika między swoimi
korzeniami – postąpimy z nim inaczej.
I wypowiedział pradawne zaklęcie, jedyne, dostępne tylko najstarszym i najmądrzejszym drzewom. Wysysał z czarnoksiężnika złe moce. Widać było jak czarodziej z każdym słowem coraz bardziej opada z sił. W końcu, gdyby nie oplatające go korzenie, na pewno by upadł bezładnie na ziemię. Wtedy Dąb zawołał wielkiego jastrzębia.
Zabierz go do zamku – rzekł – na łóżko. Niech odpoczywa i nabiera sił.
Jastrząb odleciał.
- No, a teraz czeka nas wydobywanie świata z szarości. Już zły czarnoksiężnik nie więzi ludzkich umysłów, lecz – tu Dąb zwrócił się do Amelki i Harmonijki – musicie teraz uporać się z ich sercami. Idźcie i głoście to, co głosiliście wcześniej – o pięknym ogrodzie pełnym niewyobrażalnych kolorów, o harmonii człowieka z przyrodą. Teraz powinni was wysłuchać. Zobaczycie jak szybko wieść rozniesie świat, a wtedy on przeobrazi się nie do poznania.
Kiedy już wszyscy zaczęli się szykować do powrotu, do Dęba podeszła córka czarnoksiężnika:
- Bardzo dziękuję – rzekła tylko i niespodziewanie się rozpłakała.
- Nie martw się miła dziewczyno – odpowiedział Dąb – odtąd twój ojciec stanie się zupełnie innym człowiekiem. Czeka was radosna przyszłość.
Potem dziewczyna podeszła do Amelki i Harmonijki, którzy zdążyli już zejść na ziemię. Z Amelką uścisnęły sobie przyjaźnie ręce. Natomiast chłopaka pocałowała w policzek i powiedziała mu do ucha:
Będę czekać na ciebie – Harmonijka na te słowa oblał się rumieńcem, lecz nic nie
odpowiedział.
Kiedy już się pożegnali ze wszystkimi, wyruszyli w drogę, każdy w swoją stronę. Harmonijka i Amelka szli tym razem pieszo, by w każdym, nawet najmniejszym miasteczku, głosić radosną wieść. Ludzie faktycznie wierzyli im, a ich serca się przeobrażały. Radosna wieść bardzo szybko się rozchodziła. W końcu wyprzedziła nawet naszych bohaterów, tak że nie musieli już nic mówić. Harmonijka postanowił więc jak najkrótszą drogą wrócić do domu, oczywiście z Amelką. Dziewczyna bardzo chętnie się na to zgodziła. Minęło jeszcze parę ładnych dni, zanim dotarli nareszcie do upragnionej wsi. Wszyscy mieszkańcy witali ich z wielką radością. W końcu dotarli do domu Harmonijki. Ojciec czekał na niego przed progiem radośnie uśmiechnięty.
- Zobacz – powiedział. Harmonijka spojrzał tam, gdzie wskazywał jego ojciec i krzyknął ze szczęścia. Przyroda właśnie zaczęła się przeobrażać, szarość znikała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Akurat jak wróciłem do domu – szepnął i łza radości spłynęła mu po policzku.
W tym momencie w drzwiach stanęła Maria. Miała zapadnięte policzki, zmartwienie wyżłobiło drobne zmarszczki na całej jej twarzy. Spojrzała z czułością na syna, potem na kwitnące drzewa i kwiaty, i uśmiechnęła się promiennie.
Chodźmy do ogrodu – powiedziała tylko.
Rodzice Harmonijki przyjęli Amelkę jak własne dziecko. Nareszcie czuła się jak w domu, wśród bliskich. Nie znaczy to, że zapomniano o Roksanie, o nie. Cała rodzina wiedziała, że ona wciąż z nimi jest, że patrzy na nich z góry i się uśmiecha.
Cały świat się przeobraził. Ludzka skóra, twarz, oczy, usta, włosy też nabrały koloru tak, że każdy człowiek był nie do poznania na pierwszy rzut oka. Wszyscy musieli się do siebie przyzwyczajać od początku. Było to zabawne doświadczenie, więc przez wiele dni w całej wsi słychać było wybuchy szczerego, perlistego śmiechu. Tylko Harmonijka coraz częściej wymykał się z domu nad tą samą co niegdyś, tylko już nie szarą rzekę i myślał. Pewnego dnia Amelka podążyła tam za nim, usiadła obok niego i spytała:
- Wrócisz tam?
Harmonijka spojrzał na nią i wtedy postanowił:
- Nie, nie wrócę.
Ze świata zniknęła szarość tak jak z ludzkich serc i oczu. Ludzie znów potrafili się cieszyć każdym promykiem słońca, każdym kwiatem. Przestali łaknąć skarbów materialnych, zapragnęli skarbów kryjących się w sercach innych ludzi, w przyrodzie – miłości, dobra, piękna, radości, harmonii – można by tak wymieniać w nieskończoność.
I dzięki temu żyli długo i szczęśliwie.

Komentarze są wyłączone.