Feliksa, przed powalającym poczuciem straty, uratowały książki. Zamiast na bieżących wydarzeniach, postanowił całą swoją uwagę skupić na treści czytanej powieści. Nie wiedział, że to co robi jest okrutne. Dla niego był to rodzaj terapii, materaca ratującego przed ostatecznym upadkiem. Na początku było trudno z koncentracją. Nawet bardzo. Zamiast liter widział bladą twarz siostry lub tulącą ją do siebie matkę w geście rozpaczliwego pożegnania. Rozbolała go głowa. Było naprawdę ciężko. Szybko jednak nauczył się sztuki koncentracji i z satysfakcją czytał i czytał. Nie mógł przestać, bo wszystko wracało. Ironia polegała na tym, że ta umiejętność, nabyta w tak nieprzychylnym ku temu okresie, bardzo mu się przydała w przyszłości. Nie miał już więcej kłopotów z nauką. Przychodziła mu zbyt łatwo. Z czasem zaczął ją więc lekceważyć. Wydumał sobie, że skoro z taką łatwością zdobywa wiedzę, dalsza nauka nie jest nic warta. Edukację zakończył na maturze, z samymi piątkami.
Gdzieś w międzyczasie poznał bliżej Helenę. Była jego koleżanką z klasy. On zwrócił na nią uwagę już na początku. Była kobietą z jego książek: szlachetną, dobrą. Długie falowane włosy nadawały jej twarzy nowy, nieziemski wręcz wyraz. Była więc istotą, którą mógł dopowiedzieć, do-tworzyć. Miała potencjał. Ona jednak długo go nie zauważała. Aż do czasu, kiedy zaczęła mieć problemy z matematyką. Feliks tłumaczył jej cierpliwie wszystko, co tylko chciała. Z lekcji na lekcję. W końcu przetłumaczył jej także, że powinni być razem. Stało się to w tym samym momencie, w którym nareszcie zrozumiała matematykę. Należy przypuszczać, że podjęta przez nią decyzja była więc sprawą rozsądku, nie miłości.
Zaraz po maturze wzięli ślub. Niedługo potem Feliks musiał na jakiś czas wyjechać z miasta. Helena zamieszkała na rok u swojego brata. Znalazła się nagle w zupełnie innym świecie: wśród zamożnych, kulturalnych ludzi, którzy prowadzili ze sobą barwne i błyskotliwe dyskusje, wiedli beztroski i leniwy żywot. Na początku ich towarzystwo traktowała jako zabawną odmianę, chwilową odskocznię od nudnawego życia żony robotnika. Kiedy jednak Feliks wrócił, uświadomiła sobie, że już inaczej nie potrafi. Zaczął dzielić ich mur nie do pokonania. Denerwowało ją dosłownie wszystko: od prostackich, według niej, manier męża po konieczność przebywania w domu ze świeżo narodzonym dzieckiem. Denerwował ją społeczny przymus bycia gospodynią: gotowania obiadów, sprzątania i tak bez końca. Przede wszystkim jednak bolał ją fakt, że bycie żoną robotnika wyklucza możliwość przebywania wśród ludzi, których podziwiała i zdążyła polubić. Być może dzięki nim poczuła się kimś lepszym, rozdźwięk był zbyt bolesny.
Pierwsza próba samobójcza nie udała się. Feliks za wcześnie wrócił z pracy. Później była kolejna. W międzyczasie Helena zdążyła urodzić drugie dziecko. Mieli teraz dwóch chłopców: Zbyszka i Bohdana. Helena była jednak zbyt zrozpaczona, zbyt przerażona, zbyt chora, aby poczucie obowiązku mogło zagłuszyć wołanie o śmierć. Następna próba samobójcza była już tą ostatnią. Powiesiła się na żyrandolu. Duży palec u prawej stopy lekko dotykał ziemi. Kiedy Feliks ją znalazł, sznur się wciąż poruszał w jakimś hipnotycznym, powolnym rytmie.
Tym razem przed szaleństwem uratowała Feliksa wojna. Dzieci oddał w niezawodne ręce babci. Sam ruszył na front. Stamtąd pisywał dość regularne listy. Zwykle zwierzał się w nich ze swojej tęsknoty, bardziej wydumanej niż rzeczywistej. Lubił też mimochodem przemycać urywki słów i wydarzeń, które świadczyły o jego odwadze, wręcz bohaterstwie: a to o orderze, który otrzymał, a to o wyjątkowo niebezpiecznej akcji. Dzięki temu synowie widzieli w nim bohatera, co nie przeszkadzało im tęsknić za czymś nieokreślonym, czego tak naprawdę jeszcze nie zaznali; za ojcem, który byłby cały dla nich. Babcia natomiast z tych listów wyczytywała zawsze to samo: jej syn tak naprawdę nie chciał wrócić, na froncie było mu zbyt dobrze, nareszcie był tam kimś.
Feliks wrócił niedługo po zakończeniu wojny. Dumny, wyprostowany, dopiero teraz tak naprawdę podobny do swojego ojca. Lata walk wydestylowały z niego całą poprzednią miękkość, romantyzm, nawet przy uśmiechu zgrzytały mu zęby. Nigdy tak naprawdę nie zauważył tych zmian lub po prostu nie chciał się do nich przyznać. Kontynuował dawne życie, jakby te parę ostatnich lat stanowiło tylko niewielki epizod, a nawet: ciekawą, ale bezpowrotną rozrywkę. Ożenił się po raz drugi. Można przypuszczać, że tym razem to nim kierował rozsądek, chęć zapewnienia dziecku właściwej opieki. Zwłaszcza, że niedługo potem znów wyjechał; tym razem do innego miasta, do pracy. Stał się weekendowym ojcem. To mu nie przeszkodziło przyczynić się do poszerzenia rodziny o kolejnych trzech synów.